wtorek, 11 czerwca 2013

Post 139: Nikko i Tokyo, Japonia. dzień czwarty



Czwartego dnia pojechaliśmy do Nikko, jakieś 170 km od Tokyo. Mała mieścina z kilkoma świątyniami określana jako miejsce, które trzeba zobaczyć, jeśli chce się poczuć wspaniałość Japonii. Już sama podróż była interesująca, po przesiadce z Shinkansena jechaliśmy lokalną koleją głównie przez małe wioski i pola ryżowe. To, czym miasto się wyróżnia poza powalającym kompleksem świątyń to rzeka płynąca po tym górzystym terenie i mnóstwo jej odnóg. Właściwie pod każdym chodnikiem płynęła woda, co sprawia o tyle niesamowite wrażenie, że cały czas coś szumi. Dodatkowo w Nikko znajduje się najstarszy dworzec kolejowy we wschodniej Japonii.

                                 Japończycy fanami alpak




                                  długa droga od głównej (remontowanej) świątyni do pozostałych obiektów



Główna świątynia, choć w remoncie, robiła niezłe wrażenie. Co prawda budynek był zabudowany nową, tymczasową konstrukcją (zdj powyżej), lecz w środku można było dostrzec część konstrukcji i sporą ilość posągów. Z kolei w budynku obok odprawiany był rodzaj rytuału. Nie było nic po angielsku, wnioskuję więc, że był to rodzaj święceń czy modlitw. Młody Japończyk bardzo dużo gestykulując o krzycząc wręczał innym Japończykom coś świętego i raczył kilkoma ciepłymi słowami. Nigdy mnie coś takiego nie interesowało, filmiki z japońskimi rytuałami nudziły, ale zobaczenie czegoś takiego na własne oczy wmurowuje w podłogę. 







Zwiedziliśmy w Nikko trzy kaplice, zobaczyliśmy kilka pagód, jedno mauzoleum i pomniejsze budynki z całego kompleksu. Tyle złota i pozłacanego drewna nie widziałem jeszcze nigdy. Nie jest prymitywnie ani za dużo. Każdy budynek powala ilością szczegółów, wchodzenie po bardzo stromych i długich schodach jest uciążliwe, ale i niezwykłe. Gdy nagle zza ostatniego stopnia ukazuje się okazała budowla sprzed wielu wieków pojawia się uśmiech na twarzy i rośnie podziw.

Dodatkowo wzgórza, na których mnisi i shoguni postawili te świątynie potęgują niecodzienne wrażenie ogromu i wspaniałości. Wysokie cedry przytłaczają zarazem tworząc niesamowitą atmosferę oderwania od rzeczywistości.





Gdzieś za tą bramą znajdowała się kaplica z średnich rozmiarów pomieszczeniem, w którym poza paroma posągami żołnierzy i buddy wymalowany został na suficie smok z rozdziawioną paszczą. Ciężko było stwierdzić na czym to polega, że byle jakie klaśnięcie stojąc pod paszczą smoka niosło się takim echem, aż dreszcze przechodzą.









 






W samym Nikko nie udało się nic zjeść. Była niedziela, w mieścinie ani żywej duszy (poza setkami małych Japończyków zwiedzających kompleks świątyń; w każdym turystycznym miejscu Japonii 99% turystów to sami Japończycy), barów czy knajpek jak na lekarstwo. 


     klimatyczny sklep z tysiącem używanych rzeczy, analogami, maszynami do pisania, radiami i stosem starych pocztówek

    nadzienie ze słodkiego ziemniaka w kruchym cieście, bóg wie po co posypane solą. dobre!


Wracając do Tokyo pojechaliśmy do Shibuyi, dzielnicy rozrywki tokijskiej młodzieży, która swój rozkwit świętuje tak naprawdę od olimpiady w 1964 roku, z nadzieją znalezienia najlepszego sushi baru w Japonii (z pomocą Lonely Planet). 

    czwartego dnia już bez wątpliwości - większość Japończyków ma iPhone'a i korzysta z niego cały czas!

    najbardziej ruchliwe skrzyżowanie w Tokyo, około godziny 20






Bar, do którego trafiliśmy z wyglądu nie powalał, ale sushi serwowali bardzo dobre. Za małym barem, wokół którego siedzieliśmy, zwinnie uwijało się dwóch starszych Japończyków. Na jeżdżącą taśmę wrzucali co chwilę głównie podstawowe talerzyki z sushi, których rodzajów i tak było kilka. Z krewetkami, krabami, rybą maślaną, łososiem, śledziem. Z kolei rodzajów talerzyków było chyba z 5, z cenami zaczynającymi się od 100-160 jenów (czyli 3 do 5 zł) do takich, które robili tylko na zamówienie, kosztujących po 500 jenów. Sprawę ułatwiało wiszące menu z kolorami talerzyków, cenami, obrazkami jak wygląda szama i jak to wymówić. Bardzo udane miejsce.


     to był jeden z bardziej obciachowych salonów dla psów, widzieliśmy kilka bardziej "modnych" w bardziej europejskim stylu
    tym jeździ Yakuza 

      najmodniejsze Japonki wyglądają właśnie tak

    4 piętrowy sklep z kosmetykami, w którym było 5 razy jaśniej niż na zewnątrz - taki marketing

     najbardziej ruchliwe skrzyżowanie po raz kolejny, godzina 23, czyli już jest pusto



Płaskorzeźby psa Hachiko, którego rzeźba stoi 10 metrów obok. Hachiko przez 10 lat czekał na stacji na swojego pana

1 komentarz: