piątek, 19 lipca 2013

Post 143: Beirut at Open'er 2013



Dla nas tegoroczny Open'er zaczął się już w poniedziałek. Gdy dojechałem na teren festiwalu we wtorek nic nigdzie nie było gotowe. Niby główna scena stoi, ale wszystko jeszcze trzeba zrobić, żeby był tak zwany sztosik. Kilka kursów pomiędzy naszym apartamentem w stylu holenderskim, makro, terminalem kontenerowym (jakoś trzeba było przeszmuglować te litry wypitego później Golden Rumu) aż nieubłaganie zbliżała się pora wyjścia na plaże.



Prezentacja apartamentu w stylu holenderskim z zewnątrz.


Najlepszy środek transportu jaki możesz sobie wyobrazić. Escort 1200 km Openerowego tygodnia łyknął z uśmiechem na wlocie chłodnicy. Co prawda jego podgrzewane fotele tym razem nie miały okazji sprawiać nam przyjemności, ale zestaw caraudio, za który Kacper musiał sprzedać koty całe Trójmiasto przyprawiał o zazdrość.













Wiadomo, że Specjal nigdzie nie smakuje tak dobrze, jak nad morzem (noooo ewentualnie Mazury). Tego wieczoru sprawdzaliśmy łachę w Rewie (tam mieszkaliśmy), bowiem Mateusz z Kacprem wpadli na genialny pomysł - mam odbyć Marsz Śledzia. Widać nie bez powodu menedżerują! Ani rzeczone 10km spaceru w wodzie ani "walka o życie", jak widnieje w opisie mnie nie zmartwiły. Ale nie wszystko naraz, najpierw trzeba sprzedać hummus.



Powyżej naga kąpiel moich kolegów z pracy. Poniżej dyskusje o tym, po co balsamować stopy i dlaczego Kacprowi wytrzepanie się z piachu zajmuje 30minut.





Środa to już produkcja, ostatnie szlify i przyjazd dziewczyn - Kasi i Ewy. Trochę słusznie się okazało, że nasz namiot przypomina stoisko sprzedaży kultowych płyt, z drugiej strony był NAJŁADNIEJSZY na całym Openerze. I nie jest to tylko moje zdanie, Arctic Monkeys podczas porannej próby sprzedali mi tego samego newsa.





Prezentacja ekipy Vendor. Godzina 16, Openera czas zacząć.




Koncertowo dobry hummus. Nie pamiętam już kto grał, faktem jest, że po występie dziesiątki tysięcy wygłodniałych koncertowiczów oblegało Beirut.



Żeby nie było wątpliwości - z lewej strony Ewa, obok Kasia.


Od razu w środowy wieczór odwiedzili nas dobrzy znajomi z Poznańskiej. Później było ich już tylko więcej. Atmosfera wyborna - najlepszy hummus, najlepsi ludzie, najlepsza muzyka i najgorszy Heineken.



To zdjęcie nie pokazuje jak dobry był koncert Blur, tylko jak dużo osób spędza koncerty kręcąc filmy i cykając fotki swoimi smartfonami.


Fanem Crystal Castles nie jestem, ale nie można pozostać obojętnym wobec wijących się niewiast na słupach trzymających namiot.



Zamykamy pierwszy dzień, idziemy porządnie się wyspać. Nawet nie przyszło mi do głowy, że 2gi dzień z rzędu wniosłem mojego Canona (mimo, że regulamin tego zabrania). Dopiero następnego popołudnia wchodząc wejściem technicznym (tylko dla znajomych Vendora) zdałem sobie sprawę, że trzeba przygotować jakąś dobrą ściemę na wypadek interwencji ochroniarza. Pierwsza, jak wiadomo najlepsza myśl - to niezbędny element naszej dekoracji. Na szczęście nie musiałem korzystać z moich umiejętności perswazyjnych, ochroniarze zdawali się nie odróżniać maczety od długopisu.

Co więcej, chyba dnia poprzedniego, którego to każda osoba obecna na Openerze musiała nam zadać pytanie gdzie wymienia się pieniądze, gdzie jest kawa, gdzie są lody, gdzie jest koncert Editors, czy mamy ładowarkę do ajfona, generalnie każde pytanie wchodziło w grę i o dziwo wiedzieliśmy wszystko, tego samego dnia przyszedł ochroniarz w koszulce "służba informacyjna" z pytaniem gdzie jest Tent Stage. Piątka dla tego pana!





Dzień drugi - pierwszy upgrade, mamy baner od frontu. Mamy też pełnoprawny ogródek. Obroty momentalnie wzrosły o 300%.


KosmoWojtek.

A tak wygląda ta fotka robiona przez Quentina i Rafała.

W czwartek trochę popadało, niektórym w trakcie koncertu AM pospadały buty, wszyscy byli zadowoleni. Z każdym dniem działo się coraz lepiej. Największe wrażenie zrobił chyba Nick Cave i Sorry Boys. Na mnie z kolei to, że jakimś cudem przyszło o kolejny milion więcej ludzi i udało się to wszystko ogarnąć bezboleśnie. Kończymy o 3 w nocy i nie pozostaje nam nic innego jak iść na plaże.





Każdej nocy schemat się powtarzał - szybki pit stop po 100 metrach od bramy festiwalu w cudownym źródełku BP. Tej nocy wygrał żart "Jacek wyjmuj spluwę" w momencie, gdy Jacek (chłopak w szarej bluzie) otwierał bagażnik. Wiem, że pomimo tego, że Was tam nie było i tak zaśmiewacie się do rozpuku.




Piątek, koncert Kalibra (po którym Mateusz do końca dnia rapował w pięknym stylu, zapodając coraz lepsze bon moty) i prezentacja naszych przyszłorocznych, oficjalnych strojów firmowych - niedźwiedź i świstak wygrywali najlepsze laski na całym festiwalu.





Jak piszę to tydzień po powrocie tak nie pamiętam co jeszcze szczególnego było tego dnia. Może to, gdy jeden z organizatorów zwrócił mi uwagę, żebym nie chodził z moim Canonem na widoku. Może pojawienie się Oli Piątek, która w duecie ze swoją siostrą Kasią dają kabaret, jakiego Polska nigdy nie widziała. Może coś innego, ale na pewno był to kolejny świetny dzień, który skończył się na plaży oglądaniem wschodu słońca.







To czerwone w tle to Kacper.




Prezentacja apartamentu w stylu holenderskim od środka. W lewym dolnym rogu moje łoże, czyli poduszki rozłożone na stoliku kawowym. A warunki i tak miałem najlepsze.



Dopiero w sobotę trafiły się koncerty, na które chciałem pójść. Niestety Mount Kimbie mnie nie zaskoczyli, zagrali to samo co supportując The xx w Warszawie w maju. Oznacza to, że zagrali zajebiście dobrze, aranżacje kawałków z płyty "urywały dupę" jak mówią na Pradze, niemniej wolałbym mieć taką koncertówkę na dysku i katować każdego dnia, nie zaś stać pośród palącej szlugi gimbazy.

Zdjęcia dzięki głupocie panów ochroniarzy, którzy puścili mnie na bramkach (tych samych, co wchodzą wszyscy inni festiwalowicze, nie specjalnych dla Vendora) z aparatem w torbie, maczetą i kilogramem marichuaniny w płynie.




Wróciłem w porę do naszego namiotu, ponieważ w trakcie koncertu Devendry i obok KoL przeżywaliśmy największe oblężenie. Sprzedaliśmy wszystko, łącznie z lodami chałwowymi, halloumi burgerem i krewetkami, których wprawdzie nie było, ale każdy o to pytał. Nie chwaląc się, zostałem królem sprzedaży całego Openera, publika mnie pokochała, jedli nawet "hummus z dobrym uśmiechem", i "hummus z pysznym dodatkiem specjalnie ode mnie" mimo, że był to zwykły hummus z hummusem, bo o 1 w nocy dnia ostatniego wszystko się skończyło.


Bshosa na Beat Stage.


No i co, to by było na tyle. Każdego poprzedniego dnia wzbudzaliśmy jakieś ogólne gwałtowne emocje, każdego coraz większe do tego stopnia, że w sobotę musielibyśmy kogoś zabić i przywrócić do życia. Zamiast tego udaliśmy się na krótki after do namiotu radomskiej jadłodajni TOMATO. Tylko za pomocą jednego głośnika każdej nocy ludzie z TOMATO zbierali ok 200 osobową publikę, było noszenie na fali, tańczenie na stołach, Daft Punk i wszystkie inne najświeższe szlagiery. Co prawda w ilości sprzedanych parówek (w stosunku do hummusu) nawet takim chwytem nie byli w stanie nas pokonać, lecz pewnym jest, że w przyszłym roku bierzemy swoje nagłośnienie i otwieramy Beirut Stage.




Krótki przystanek w Gdyni na rybkę, piwko i opalanie. Praca czasami jest zbyt ciężka i wymęczająca.