poniedziałek, 10 czerwca 2013

Post 138: Tokyo, Japonia. dzień trzeci

                               okolice stacji Kanda, niedaleko miejsca gdzie nocowaliśmy



     nawet najmniejsze stacje, jak ta - Shinbashi, mają swoje mini centra handlowe


     wejście na teren targu Tsukiji










Na zdjęciach powyżej widzicie część "zwyczajną" targu Tsukiji, największego targu rybnego w Tokyo. Owszem, są ryby i owoce morza, kilka knajpek, ale to głównie stoiska z warzywami, różnymi pierdołami kuchennymi i ubraniami.

Nie udało nam się zebrać na 6-7 rano, żeby dostać się na targ bocznym wejściem tylko dla sprzedawców. Z samego rana jest najwięcej świeżych produktów i najciekawsza walka kupujących i sprzedających o najlepsze ceny. Niemniej targ w godzinach przedpołudniowych i tak zrobił na nas ogromne wrażenie. Wielka hala pod ogromną wiatą i setki stoisk z seafoodem. Większość ryb, krabów i krewetek była jeszcze żywa, zaś reszty nie sposób nazwać. O tej porze Japończycy wiodą już leniwy żywot na targu co nam lepiej pozwala się przyjrzeć tej ogromnej różnorodności. Można zwariować od otaczającego cię zewsząd zapachu morza.

    właściwe wejście na targ rybny Tsukiji



     małże, mule, małe kraby i ośmiorniczki















                                jeden z mniej okablowanych słupów w Tokyo


Po wyjściu z targu ruszyliśmy w poszukiwaniu polecanej na Time Travel knajpki prowadzonej przez sprzedawców z Tsukiji - Meshiya. Wyszliśmy z dzielnicy Tsukiji i doszliśmy do Chuo. Zrobiło się trochę bardziej europejsko, dziwnie pusto, mało japońsko. Knajpki nie znaleźliśmy, nie pomogli nawet lokalsi, ale zwiedziliśmy kawałek innego Tokyo.



     budynki wybudowane na jednej ze sztucznych wysp w Zatoce Tokijskiej












     w Japonii policjanci pełnią wiele różnych funkcji, ten jest słupem informacyjnym


I tak dotarliśmy do Ginzy, dzielnicy dość niedawno odbudowanej, dzięki czemu najbardziej podatnej na wpływy z Zachodu. Ginza stała się dzielnicą drogich zakupów i lokalizacją wielu znanych butików, od Chanel do Louis Vuitton. W ciągu dnia zamknięte ulice przeradzają się w deptaki dla zakupocholików. Co ciekawe, Ginza to nie kilka głównych ulic, ale też ciasne boczne ścieżki, w których z powodzeniem ulokowały się jeszcze droższe i mniej znane sklepy i marki. I kilkanaście Starbucksów.








                                Ginza to nie tylko posh i glam, ale i brudne ciemne zaułki





                                to wbrew pozorom jest kościół

      a na przeciwko kościoła na stacji Yurakucho japońska loteria

                             pijany mężu, wracając z pracy pamiętaj o prezencie dla żony i nie wpadnij pod pociąg


Dalej ruszyliśmy w stronę Rainbow Bridge przez dzielnicę Shibaura obok stacji Tamachi. Pocięta kilkoma kanałami w bezpośrednim sąsiedztwie Zatoki Tokijskiej posiada więcej hipsterów niż inne dzielnice Tokyo, kilka kebabów i trzy budynki mieszkalne wielkości Mariottu.







I tak znaleźliśmy się w miejscu, gdzie niespecjalnie były chodniki dla pieszych, bardziej stały wielkie hale produkcyjne, cysterny, ciężarówki i największy most jaki widziałem. Gdzieś wyczytałem, że Japończycy zapomnieli o możliwości chodzenia przezeń, turyści rzadko tam trafiają, jest więc idealnym miejscem na kontemplowanie panoramy Tokyo. Zanim jeszcze zobaczyliśmy widok z wysokości 202 metrów Tokyo Metropolitan Government Building ten z Rainbow Bridge był niezwykle okazały.




     prosty system pakowany na rowery, by nie jeździć po moście




      śpiący taksówkarz i moja złowieszcza mina



A to już Ebisu Garden Place w dzielnicy Ebisu. Pojechaliśmy tam zobaczyć tokijskie Muzeum Fotografii. I było warto - bardzo interesująca wystawa zdjęć z 1968 roku, czasu ruchów studenckich i odradzania się na nowo fotografii w Japonii. Samo Garden Place (jeszcze z kilkoma muzeami, m.in. piwa) i cała dzielnica Ebisu sprawiała wrażenie baaaaaardzo europejskiej. Namacalnie widać ostatnie fascynacje Japończyków.


     lody koniecznie o smaku zielonej herbaty





Kolejna szamka na naszej trasie. Polecana przez Lonely Planet jako najlepszy ramen w okolicy. I był najlepszy. Przez chwile myśleliśmy, że nasze angielskie menu jest uboższe niż japońskie, chcieliśmy więc skorzystać z tego drugiego i zamówić co się da, ale okazało się, że oba są identyczne. Zupa + jakieś grillowane mięsko + pyszne pierożki gyoza i dokładka ramenu za stawkę podobną, by najeść się we dwójkę w Warszawie. I darmowy rooibos na zimno! Kolejnego dnia udało nam się przebić jedzenie z dnia poprzedniego!





    słynni upychacze


     tunel biegnący od stacji Shinjuku do serca dzielnicy o długości ponad kilometra


Kolejny przystanek to zachodnie Shinjuku, dzielnica określana nowym sercem Tokyo. Tak naprawdę znajduje się tu siedziba rządu i dużo biurowców. Dla turystów ciekawsze jest wschodnie Shinjuku. Warto tu przyjść tylko z jednego powodu - darmowego wstępu na wysokość 202 metrów Tokyo Metropolitan Government Building (wejście na tokijskie Skytree jest horrendalnie drogie).




      sesja na rządowym placu.



Widok z północnej wieży jest oszałamiający. Tak bardzo, że zapomnieliśmy pójść do wieży południowej. Gdzieś w tle majaczy Fuji.




















     na początku ilość znaków może przyprawić o zawrót głowy, ale po paru krokach wszystko się systematyzuje 

     wschodnie Shinjuku





Krótki spacer w poszukiwaniu winogronowej Fanty, pamiątkowe zakupy w sklepach z ciuchami. Choć to tutaj Japończycy przychodzą się bawić, jest tu bowiem chyba najwięcej salonów z grami i wartych uwagi knajpek, my kierowaliśmy się dalej.




Kolejny przystanek to Harajuku, dzielnica, która stała się mekką mody młodych Japończyków. Dużo randomowych butików ze amerykańsko-skejterskim wyposażeniem, plecaki Herschela, mnóstwo Vansów i dziwnego rodzaju ubrań dla zniewieściałych nastolatków.















Ostatni przystanek na naszej trasie. Trafiliśmy tu, bo z poprzedniej knajpy najuprzejmiej na świecie (kelnerka kłaniała mi się w pas) zostaliśmy wyproszeni. I dzięki Bogu! To tutaj zostaliśmy uraczeni bardzo dobrym onigiri, ciekawie przyrządzonym ryżem, grillowanym toffu, ziemniaczkami i całkiem dobrą ciepłą sake. Żeby było mało, na kilkanaście minut przysiadł się do nas Chiński komunista, który w latach 70 ubiegłego wieku był w Europie i Warszawie. Próbował nam opowiedzieć o jakimś polskim filmie, który widział, ale ciężko go było rozszyfrować.

Generalnie przepis na sukces to chodzić tam, gdzie mają tablicę ze zdjęciami uśmiechniętych klientów i Chińskich komunistów.







Ostatnie atrakcje tego wieczoru to pan u góry z lewej, pijany do snu i jego kolega poza kadrem (będzie za to w filmie) i Japończyk na dole, który złamał lokalną konwencje i zagadał do nas. Kilka dni później oprowadzał Marcina po Tokyo. Szacunek!


1 komentarz:

  1. Siemano man!
    Sprawa jest prosta od jakiegoś czasu obserwuje co robisz i pomyślałem że mógłbyś być częścią mojego projektu kuratorskiego. Końcową kwestią jest wystawa, dokumentalno-osobisty projekt o Tarczynie. Każdy z fotografów a jak na razie jest ich 3, Patryk Wiśniewski, Daniel Kęska i Filip Skrońc. Każdy ma inne miasto, każdy ma swój własny koncept na miasto widmo, ty masz Tarczyn miasto sztos! Każdy niewielkie, nieznaczące ale tym bardziej ciekawe. Odpisz co myślisz o tym man, pozdro!

    OdpowiedzUsuń