sobota, 8 czerwca 2013

Post 137: Tokyo, Japonia. dzień drugi

                               widok z okna naszego hotelu

    biura na przeciwko







Drugiego dnia z rana zebraliśmy się na porządne zwiedzanie. Poszliśmy spacerem w okolicach stacji Kanda, Asakusabashi i Asakusa, oglądając po drodze mnóstwo sklepów z elektroniką, salonów z grami, gdzie nawet  przed południem rzesze małych Japończyków albo zagrywa się na śmierć albo czeka na swoją kolej. Pierwsze zderzenie z feerią kolorów i neonów.


     klasyczne supermarkety kryją przede wszystkim milion różnych rodzajów ryb i seafoodu

                               smutny Japończyk to taki, któremu w garażu nie mieści się samochód

    w Japonii każdy samochód, od śmieciarki przez taksówki po limuzyny jest cały w chromach, czyściutki i odpicowany do granic możliwości



                                          bocznymi uliczkami prowadzone są wszystkie przewody elektryczne. skutkuje to tym, że nad głównymi
                                          ulicami nie ma ich wcale a nad mniejszymi jest miliard.


                                 to jedna z szerszych przerw pomiędzy budynkami

    kaplice, małe świątynie i cmentarze wciśnięte we współczesną zabudowę to norma

                               okolice Asakusy



    sklep akcesoriami domowymi, różne zastosowania balonów


    z lewej bulwar w parku Sumida

                                widok na Tokyo Skytree i Asahi Beer Tower 




                               jedno z mniejszych i spokojniejszych skrzyżowań

                                 Asakusa Culture Tourist Information Center



    ciepłe ciastka z nadzieniem ze słodkiego ziemniaka wypluwane co 3 sek. z maszyny przypominającej pierwsze drukarnie


    Nakamise Shoping Street

    lody o wszelkich smakach, od ziemniaka po zieloną herbatę


Godzinny spacer nie przyniósł nam niesamowitych odkryć, poza potwierdzeniem niezwykłej życzliwości Japończyków (zapraszają do sklepów, żebyśmy mogli obejrzeć towar nawet gdy jest zamknięty). Doszliśmy do jednej z większych ulic pamiątkowo-zakupowych w okolicy. Ilość małych Japończyków, wycieczek szkolnych przewyższała dziesięciokrotnie ilość sprzedawanych badziewi i dewocjonaliów. Po raz pierwszy dotarło do nas, że jesteśmy poza sezonem turystycznym dla turystów z Zachodu i jedyne co możemy uświadczyć na naszych trasach to tysiące małych dzieci.

W samych budkach to, czego można się było spodziewać. Kotki, kotki i jeszcze raz kotki - machające łapką, grube i wesołe, dające szczęście. Słowem - WSZYSTKIE koty świata. Co ciekawe, na ulicach na prawdę ciężko trafić na kota. Tego dnia nie widzieliśmy żadnego, dopiero następnego jednego wychudzonego. Wniosek - wszystkie zostały zjedzone. Z psami jest lepiej, dziennie widzieliśmy ok 10 zadowolonych czworonogów.









Świątynia Sensoji z kaplicą Asakusa i otaczającymi je ogrodami nie zrobiły na nas największego wrażenia. Owszem, krzaczki i drzewa były pod linijką, ścieżki wymuskane, budowle powalały ilością szczegółów. Ale jak na najokazalszą (wg przewodników) świątynię w Tokyo była średnia.

                                         Martyna i drzewo



To, czego nie dała nam świątynia Sensoji i jej ogrody dała nam pobliska okolica Shin-Nakamise. Ciasne, zarośnięte uliczki, sami lokalsi, zero turystów. Małe sklepiki kimonami, materiałami itp, malutkie knajpeczki tylko dla sąsiadów.





    gwiazda w Japonii



Pomimo tego, że kotki jak na zdjęciu powyżej patrzyły na mnie wciąż swoimi zachęcającymi oczkami i tego, że mój mały 8latek w głowie marzył, żeby zagrać na japońskich automatach, nie zrobiłem tego. Po pierwsze chyba dlatego, że w pierwszym do którego weszliśmy zobaczyłem dziewczynę ze zdjęcia powyżej, która w tempie 10 tysięcy uderzeń na minutę rozgramiała kolejne plansze. Po drugie, żeby nie marnować czasu. Wsiąkłbym na pół dnia, żeby wymaksować kolejne levele i Martyna byłaby zła. ;)

    najobrzydliwszy seks-shop jaki spodziewałem się znaleźć, wszystko zakurzone

    ichniejszy cmentarz

    bogata hacjenda w stylu niskim bez fury

    bogata hacjenda w stylu wysokim, obowiązkowo z europejskimi furami



    przejście nad ulicą do jednej z większych stacji w Tokyo - Ueno


                               okolice stacji Ueno

                               widok na południowy wschód od Ueno

                                kolejny wniosek - Japończycy nie umieją budować schodów

                               pole kapusty w centrum parku Ueno




Park w Ueno okazał się być idealnym przystankiem do dalszego wędrowania. Z jednej strony widok na pole kapusty, spokojny stawik i staruszkowie grający chyba w Go, z drugiej wysokie biurowce i miasto tętniące życiem. Niestety, byliśmy już po sezonie kwitnięcia wiśni. Tak to wygląda w kwietniu i maju.

    tabliczki z życzeniami turystów i lokalsów o dobre zdrowie, szczęśliwe podróże i takietam





W Ueno znajduje się również kilka muzeów, w tym Muzeum Narodowe, Narodowe Muzeum Nauki, Muzeum Sztuki i kilka mniejszych galerii. Zwiedziliśmy tylko to pierwsze i galerię Skarbów Horyuji. Samo Muzeum miało w bardzo fajny, minimalistyczny i przystępny sposób wyeksponowane prace z przestrzeni wieków Japonii, w 40 minut leniwego spaceru poznaliśmy dość ogólnie ich historię. Było co oglądać, od mniejszych posągów z brązu przez ogromne z drewna, dłuższe niż polskie autostrady zapiski Japońskich kaligrafów, miecze, katany, zbroje itd.

Ciekawsza była galeria Skarbów Horyuji. Raz, że powalał sam budynek, a dwa, że skarby były na prawdę skarbami Japońskiej historii. (zdjęcia powyżej to skarby, poniżej sam budynek)




                                         hacjenda w bardzo tradycyjnym stylu


    jeden z miliona cmentarzy w dzielnicy Yanaka



    wielki smutny kot czekał aż go kupimy




Po wyjściu z Ueno kierowaliśmy się dalej na północny zachód do dzielnicy Yanaka, jednej z niewielu, które oszczędziły bombardowania z pierwszej połowy XX wieku oraz liczne trzęsienia ziemi. Urokliwa okolica ze zdecydowanie niższą zabudową, wieloma tradycyjnymi domkami. Niemalże brak turystów (i Zachodnich i Japońskich), spokojne życie lokalnej społeczności z paroma targowymi uliczkami i niezliczoną ilością cmentarzy. Tak, okazało się, że poza tym, iż Yanaka jest jedną z ciekawszych okolic na spacer jest też usiana na mapie swastykami, które jak mniemam oznaczają właśnie mniejsze i większe cmentarze, których widzieliśmy niewiadomoile.

     bałem się sprawdzić co było w środku tego magazynu



                               ulica targowa w Yanace




    znowu okolice stacji Ueno. nawet w takich miejscach można było znaleźć małe stoiska z owocami a tam najlepsze ananasy, melony i arbuzy
     za niecałe 3,5 zł.


                                stylowy salon fryzur damskich



Z Ueno poszliśmy na targ Ameyoko, miejsce gdzie kiedyś były sprzedawane słodycze albo wg innej wersji produkty ze USA w czasie II Wojny Światowej. Jakby nie było, można tu było dostać wszystko. Oryginalne Vansy i Najki, modele o jakie ciężko w Europie i to przynajmniej kilkadziesiąt złotych taniej. Mnóstwo nikomu niepotrzebnych śmieci i ciuchów (konfekcja japońska naprawdę powala) ale też dużo jedzenia. I w pomniejszych sklepach, gdzie trafiliśmy na pyszne słodycze, i w lokalnych knajpkach, w których turystów w tym wieku jeszcze nie widziano.

Wpadliśmy do jednej, pełnej Japończyków na późnym lunchu. Co drugi się do nas uśmiechał, większość pokazywała kciuki w górę na znak aprobaty, że przyszliśmy tu zjeść. Zamówiliśmy kaczkę, wołowinę i kurczaka, dostaliśmy nawet marynowane ogórki i niezłe piwo do tego (wszystko w 5 minut). Za kwotę niższą niż wydaje się w popularnych miejscówkach w Warszawie zjedliśmy jeden z lepszych obiadów w Japonii. Przepisem na sukces było zwyczajnie chodzenie do miejsc, w których ciężko było znaleźć miejsce, ponieważ całe było okupowane przez lokalsów.


    ogrody Cesarza z widokiem na biurowce centrum Tokyo



    trasa wokół Ogrodów Cesarskich, 15 minutowy spacer i setki biegających Japończyków


Wieczorem umówiliśmy się z Marcinem na obczajanie Aoyamy (dzielnica młodych wylansowanych) i Roppongi (ponoć dobra miejscówka na drinka). Długi spacer bocznymi uliczkami pokazał nam kolejne, malownicze oblicze Tokyo. Bardzo ciasno ułożone domki na niewysokich wzgórzach, ciasne ulice z poutykanymi sklepami, placami zabaw i skwerami. Gdyby nie GPS w telefonie zgubilibyśmy się przy pierwszym skrzyżowaniu.






    budka policji, wypasiona fura policji i tablica poszukiwanych







Fotek z Roppongi nie mam, bo byliśmy bardzo zaskoczeni. Ja czułem się trochę jak w Egipcie czy Tunezji, zaganiany przez Afrojapończyków do przaśnych knajpek w stylu Rock&Rock (o Roll chyba zapomnieli) czy schowanego gdzieś w bocznej ulicy Hard Rocka wielkości stołecznego pawilonu na Nowym Świecie. Sytuacje uratowała jedna rzecz - 24h sklep spożywczy i możliwość spożywania alkoholu na ulicy. Japońskie prawo tego nie zabrania (dodatkowo można jechać na rowerze i pić piwo, nie ma nawet określonej granicy dopuszczalnego poziomu alkoholu we krwi) z czego korzystają wszyscy.

Zjedliśmy jeszcze w Mos Burgerze, miejscu, które ponoć trzeba było odwiedzić. Pozycje były tak słabe, że następnym razem pójdę do Burger Kinga.

Kolejny długi spacer na kolejkę mniej ciekawą okolicą, ale fajnie oddającą charakter Tokyo. Okolicą już bez knajp i barów, trochę śpiącą. Do czasu aż doszliśmy do stacji, gdzie stała zabytkowa lokomotywa. Chęć zrobienia pamiątkowej fotki pomiędzy tysiącem pałętających się pijanych Japończyków była ogromna. Wyszło jak widać powyżej. :D

Pierwszy pełny dzień i ponad 30 km piechotą po Tokyo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz